Nie potrafimy spoglądać w lustro i patrzeć na siebie bez zakodowanych w naszej podświadomości mechanizmów autowaloryzacji. Często ten nasz selfproblem jest związany z brakiem wiary we własną od niczego (nikogo) niezależną wartość. Często chcemy podbudować siebie poprzez obecność innych w naszym życiu. Zależy nam. Bez przerwy, na wszystkim (wszystkich) nam zależy. Jakże rzadką umiejętnością jest życie z samym sobą..
Antoni de Mello w Przebudzeniu
docenia wartość niezależności, pokazując jej bezpośrednią korelcję z miłością.
Na początku wydaje się to być nieco kontrowersyjne, ale warto zrozumieć sens. I
tak oto czytamy:
"(...) I tego właśnie dotyczy przebudzenie. Z tego też powodu jesteśmy zahipnotyzowani, odmóżdżeni, śpimy. To straszne pytanie, ale czy możesz twierdzić, że mnie kochasz, jeśli jesteś do mnie przyklejony i nie pozwalasz mi odejść? Jeśli nie pozwalasz mi być sobą? Czy możesz twierdzić, że mnie kochasz, jeśli to ty potrzebujesz mnie psychicznie i emocjonalnie, by być szczęśliwym? Ta iluzja pryska jak bańka mydlana w obliczu uniwersalnej nauki wszelkich Świętych Ksiąg, wszystkich religii, wszelkiej mistyki. Jak mogło do tego dojść, że przez tyle lat nam to umykało? – pytam siebie wciąż na nowo. Jak to się stało, że tego nie dostrzegałem?"
We wszelkiego rodzaju kłótniach, konfliktach w jakich uczestniczyłam, bądź obserwowałam, wszędzie tam widoczne było silne pragnienie zależności. <<Kłócę się z Tobą, bo się z Tobą nie zgadzam, a musimy się zgadzać (ktoś musi zdominować kogoś) żeby razem trwać>> Wszędzie nacisk na to, by uczynić wszystko, aby nasza relacja była zgodna, szczęśliwa i trwała. Ale co jeśli okazuje się, że aby być szczęśliwa wcale nie może być zgodna? I czy w ogóle powinna być trwała? Dlaczego od życia (ludzi) oczekujemy pewności, że wszystko będzie stabilne, niezmienne? Dlaczego wciąż, tak trudno zaakcpetować, że życie to tak na prawdę ciągła zmiana, a jedyne co pewne, to to, że nic nie jest pewne?
Odpowiedź, na każde z tych pytań jest jedna : bo poszukujemy
bezpieczeństwa. Nie warto się rozpisywać teraz, dlaczego aby się
autowaloryzować i czuć bezpiecznie potrzebujemy innych niezmiennych w naszym
życiu, ale tak po prostu jest. I tu źródło cierpienia, relacje partnerskie się
nie układają – ludzie zamiast się w zgodzie rozstać się, walczą o z góry
przegraną sprawę, gdzie albo i tak w końcu ktoś zostawi kogoś, albo będą dla
siebie źródłem nieszczęścia do końca życia. Można? Oczywiście, że można.
Postawa rodziców pt. „dzięki mnie jesteś na świecie, ja Cie wychowałem, dałem
jeść, więc Ty musisz się mnie słuchać, musisz mnie niezależnie od wszystkiego
szanować, bo jestem Twoim rodzicem, a to oznacza, że musisz wykonać mniej lub
bardziej z góry określony plan życiowy, który dla Ciebie zaplanowano. I masz
być i trwać przy takich rodziach jakich masz. A ja do śmierci, mojej lub
Twojej, będę mieć prawo do wpływania na Twoje życie” W mniejszym lub większym
stopniu duża część rodziców właśnie tak myśli. Albo na to wskazuje ich
zachowanie.
Inny przykład to
poprostu znajomości przyjacielsko koleżeńskie. Mój osobisty przyjaciel opowiedział
mi niedawno o swojej teorii, którą nazwał „Kontraktem”. Czyli sprawa jest
prosta, utrzymujemy znajomości tak długo, jak nam się to opłaca, po czym to
kontrakt wygasa a znajomość się kończy. Nie ma co się oburzać, to najparwdziwsza
prawda, i wcale nie musi być obraźliwa. Bo rzeczywiście, tak jest. Przykładem
przyjaźnie szkolne, studenckieczy znajomości z pracy. Niby fajnie, że jesteś,
chodźmy na piwo. Ale jak to co nas łączy się skończy, to rozejdziemy się swoimi
drogami i nawet się nie obejrzymy. Motywacja do tych znajomości bywa różna,
czasem zwyczajnie chcemu przetrwać, a w grupie łatwiej, czasem rzeczywiście się
lubimy, ale i te znajomości często się kończą. I jestem zdania, że powinny. Bo
jeśli tak wychodzi, że się kończą, to znaczy, że tak naturalnie wyszło.
Generalizując na wszystkiego rodzaju bliższe i mniej relacje
: niech nam przestanie w końcu (uzależniająco) zależeć. Można przecież życzyć
komuś dobrze, może nam zależeć na tym by było mu dobrze, by był szczęśliwy, by
mu się układało, wiodło jak najlepiej i... uwaga.. nie być obecnym stale w jego
życiu. Tak, można. Można uznać, że na chwilę obecną symbioza naszych żyć jest
niemożliwa w sposób zdrowy i sobie egzystować zdala, nadal z pozytywnym
nastawieniem. Nadal możemy być gotowi tej osobie pomagać, wspierać, jeśli
zajdzie taka potrzeba. I przy tym wszystkim na prawdę można uszanować swoją i
czyjąś wolność do bycia sobą. Czasem
bycie sobą oznacza bycie daleko od kogoś. I tak powinno być.
Spójrz w lustro, zaakceptuj siebie, zaakceptuj innych,
uwolnij siebie, uwolnij innych.